piątek, 22 sierpnia 2014

Zima, która przyszła za wcześnie


Tak naprawdę nigdy żaden specjalista nie sklasyfikował mojego zaburzenia. Diagnozuję się samodzielnie i myślę, że będę to robić dotąd, dopóki nie będę potrzebować leków. Bardziej skłaniam się ku dystymii- lżejszej, ale długotrwałej formie depresji. Nie leżę całymi dnami w łóżku, funkcjonuję bez chemii, nie mam za sobą próby samobójczej. Jest mi źle, wręcz kurewsko, boleśnie źle. Ale wciąż sobie powtarzam- dasz radę, kur**, dasz! Pewnie, że dam. Poczucie beznadziei, skrajnie niska samoocena, brak motywacji do działania i celu-  z tym naprawdę da się żyć. Kij z tym, że trwa to już któryś rok z kolei. Kij z tym, że alienuję się coraz szczelniej, gnuśnieję, gniję od środka. Kij z tym, że czuję się jak gówno.

Tu mogę sobie pozwolić na szczerość. I ten wpis będzie cholernie, cholernie brutalny i sczery.
Brakuje mi radości, beztroski, chwil szczęścia. Brakuje mi zwyczajnego zadowolenia z siebie. Brakuje mi celu i sensu mojego istnienia. Tak naprawdę czuje się jak śmieć, nic nie warty ułamek człowieka. Nie widzę dla siebie ratunku, nie wierzę, że jeszcze będzie przepięknie. Nie będzie ani przepięknie, ani normalnie. Będzie tak jak zwykle.





Lata przeciekają mi przez palce. Nie robię nic, by pójść naprzód, by ruszyć z miejsca, w którym nie chcę być. Moje marzenia topią się jedno po drugim w szambie niemocy, pecha i zwyczajnej ludzkiej podłości. Już prawie nie śnię ani nie snuję fantazji. Boję się. Już nie wyciągam rąk ani nie proszę o cokolwiek, bo i tak nie wierzę, że to otrzymam. Jedyne, na co udało mi się zapracować, to depresja. Ta wyszła mi znakomicie. Jest jak długoterminowa lokata, z której czerpię procenty.

Zdaję sobie sprawę, że moje życie składa się wyłącznie z czekania. Czekania na dobrą pracę, na lepsze wykształcenie, na dom z ogrodkiem, na rodzinę. Wiem, jak bardzo beznadziejnie to brzmi. Co za problem znaleźć etat, pójść na wymarzone studia, założyć rodzinę, kupić lub wybudować dom. Trzeba tylko chcieć i realizować konkretny plan. Najgorsze co można zrobić, to czekać. Ale mi wciąż

brak odwagi, pracowitości i motywacji. Brak mi wiary i nadziei. Dlatego jestem tu, gdzie jestem. Dlatego nie robię tego, czego od siebie wymagam. Dlatego mam tego wszystkiego powyżej uszu. Ogarnia mnie senność i znużenie. Mój ogranizm wychładza się, marznie, hibernuje.To nie życie, to wstęp do umierania.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz