sobota, 30 stycznia 2016

Ta chwila

Dzisiaj wreszcie widzę to jasno. Chcę to zapisać, by zapamiętać tę chwilę. Szczęście w moim przypadku nie jest możliwe. Cierpię na jakieś fizyczne zaburzenie, którego efektem jest niemożność  odczuwania szczęścia. Owszem, zdarzają się momenty krótkiej, ulotnej radości. Ale nie jestem w stanie ich zapamiętać czy przedłużyć. Jestem beznadziejnym przypadkiem trwałego związku z niespełnieniem. Smutku, lęku, bólu kroczcie za mną. Bo tylko was znam, tylko wam ufam, tylko wy ze mną jesteście od początku. Kluczem do normalnego życia nie jest już odegnanie melancholii, ale zaakceptowanie jej. Nie, nie nazwę depresji przyjaciółką, daleko mi do tego. Zresztą, nie jestem przypadkiem klinicznym, nadającym się do hospitalizacji. Po prostu do twarzy mi ze smutkiem. A on czuje się ze mną całkiem dobrze. Spełnienie? A co to właściwie jest? Ja nie wiem.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Niespełnienie

Czy znaliście kiedykolwiek człowieka, któremu nic w życiu się nie powiodło? Ja tak. Znam go już od jakichś 28 lat. Na początku nic nie sugerowało, że nie ma przed sobą żadnej przyszłości. Był taki jak wszyscy. No prawie. Był jakby cichszy, jakby trochę mniej przebojowy niż inni. Brakowało mu towarzyskiego otrzaskania, gubił się w tłumie ludzi. Wiedział wiele, ale kompletnie nie potrafił tej wiedzy sprzedać. Znał się na wielu rzeczach, ale kiedy tylko zabierał głos, pąsowiał i zaczął przepraszać, że żyje. Dziś go spotykam, często śmieje się, żartuje i ma wiele do powiedzenia. Jednak jego słowotok bardziej niepokoi mnie niż milczenie. Bo wiem, że między słowami czai się ból. Właściwie im więcej mówi, tym bardziej go boli. Tak jak alkoholik próbuje zagłuszyć swoje sumienie kolejną flaszką, tak on słowami pokrywa swoje prawdziwe uczucia. Podejrzewam, że najgorsza jest dla niego cisza. Bo kiedy brakuje słów, jest ze swoimi myślami sam na sam. A jestem przekonany, że nie są to dobre myśli. Nie, z pewnością nie jest schizofrenikiem. Ale wystarczy mu tylko jeden niewielki bodziec, by przewrócić jego dzień do góry nogami. Kim on właściwie jest? Cóż, jest człowiekiem niespełnionym. Prowadzi swoje życie bez większych nadziei, a jego marzenia są zbyt absurdalne, by kiedykolwiek doczekały się spełnienia. Zresztą, on sam nie robi nic, by je urzeczywistnić. Stoi w miejscu i jedyny ruch na jaki może się zdobyć, to ruch rotacyjny wokół własnej osi. Człowiek ten już dawno przegrał walkę z życiem, z samym sobą, z celami, które zawsze okazują się chybione. Po czym to poznaję? Bo przegrani zwykle zbyt dużo mówią. Bo słowami można zakryć wszystko.


piątek, 15 stycznia 2016

No i fajnie

Na co dzień ludzie nie dostrzegają intensywnych, ciepłych promieni słońca, zwłaszcza jeśli są przyzwyczajeni do pięknej pogody. Ale ci, którzy zwykle narzekają na deszcz, wiatr i chłodną temperaturę, każdy pojedynczy promień witają z radością. I mnie dane było dzisiaj zaznać krótkiego, lecz treściwego przebłysku, który na chwilę ocieplił wnętrze ciemnej i wyziębionej komory mojego serca. "Czucie" szczęścia jest bardzo wyraźne, choć nie musi wynikać z konkretnej sytuacji. Czasami po prostu wiesz, po co żyjesz. Dziś, tego ranka, udało mi się dostrzec kilka pozytywów, choć przecież towarzyszą mi już od dawna. Zmienność perspektywy sprzyja także depresantom. Ahoj.

niedziela, 3 stycznia 2016

Sto lat samotności

Popełnię dziś drugi post, taki kielich na drugą nogę. Coraz częściej myślę o samotności, być może stąd poprzednie wynurzenia o pustce. Myślę o tej samotności najgorszej, ukrytej w tłumie ludzi. Wróć, nigdy nie otaczały mnie tłumy. Od zawsze trzymam się przezornie z boku. Ludzie peszą mnie i rzadko ich rozumiem. Tak naprawdę mam kiepskie zdanie o ludzkości, w której egoizm przybrał gargantuiczne rozmiary. Przykład z własnego podwórka? Znajoma mi osoba zwierza się ze swojej nerwicy, nie udzielam rad (bo nerwicowiec i tak WIE LEPIEJ co mu dolega), staram się się za to słuchać uważnie. Zadaję pomocnicze pytania świadczące o tym, że naprawdę wczuwam się w problem. Ta osoba czuje się lepiej, by za chwilę znów snuć swoje nerwicowe rozważania. Natomiast ja... Nikt nie nigdy nie brał mnie na serio, tak myślę. Sprawiam wrażenie wioskowego głupka, który na niczym się nie zna, nie ma prawa wyborczego i nie może strzelić sobie kielicha. Mój nastrój, moje plany, moje zdanie obchodzi ich tyle, co chuj dyndający na drzewie. Olewactwo innych sprawiło, że zapadam się w sobie i nie chcę już słuchać. Mam w dupie problemy innych, choć od problemów matki z ojcem nie uwolnię się nigdy. Wciąż wydaje mi się, że spoczywa na mnie odpowiedzialność za jej spokojny sen. Mam wrażenie, że muszę ochronić ją przed ojcem pijakiem. Że nie mogę zrobić niczego, co spowoduje jego wybuch. Moja matka jest silną, a jednocześnie słabą osobą. Przez trzydzieści kilka lat małżeństwa nie uciekła od alkoholika, wytrzymała z nim mimo wszystko. Raczej nigdy jej tego nie powiem, ale wyrządziła nam tym wielką krzywdę. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że dzieciństwo upłynęło jej dzieciom na fantazjach, że odchodzi od ojca i wreszcie osiągamy spokój. Nie, dzieci alkoholików nie marzą o pełnej rodzinie. Nie, rozwód nie byłby dla nich traumą, a przynajmniej nie większą niż czekanie na zapijaczonego ojca. Utrzymywanie małżeństwa z alkoholikiem/przemocowcem/zdradzaczem dla dobra dzieci to największa bzdura jaką powiela ten świat. Ale co to ma wspólnego z samotnością? Otóż pijaństwo ojca wyalienowało mnie na 30 lat mojego życia. Moje samotnictwo oznaczało brak bliższych znajomości, a to oznaczało brak odwiedzin w domu, a to z kolei gwarantowało, że nikt ze szkoły nie dowie się o wstydliwym problemie mojej rodziny. Skłonność do samotnictwa mam do dzisiaj, choć nie muszę już ukrywać niczego przed nikim. Za niedługo biorę ślub z osobą, która zna mnie jak zły szeląg. A mimo to nadal tkwię w samotności. I wbrew pozorom, samotność nie boli tak bardzo. Trzeba się po prostu przyzwyczaić.


...pustka...

Ten jeden z wielu momentów, podczas których zdajesz sobie sprawę z ogarniającej cię pustki. Ta chwila, gdy pojmujesz, że twoje życie nie znaczy zbyt wiele. Ten czas, w którym zatrzymuje się wszystko wokół, a ty już wiesz, że właściwie nie ma różnicy, bo stale tkwisz w stagnacji.
Często miewam takie momenty. Czym tak naprawdę jest pustka? To coś, co sprawia, że nie wiesz po co żyjesz. To brak miłości, którą zastąpiło rozgoryczenie i brak odwagi, która pokryła się liszajem strachu. To brak jakichkolwiek wzniosłych idei wymyślonych przeze mnie, na rzecz uczestniczenia w cudzych ideach. To brak spójności między tym, co widzą inni, a tym co myślę i czuję ja. Pustka to czasem brak uczuć jakichkolwiek, zarówno tych dobrych, jak i złych. Pustka to też czerpanie przyjemności z życia innych. Pustka to również miłość, która nigdy się nie wydarzy. Pustka to brak zadowolenia z siebie, zaniechanie prób oswobodzenia swojego świadomego i podświadomego jestestwa. Pustka to rezygnacja ze wszystkiego, co mogłoby dawać radość, ekscytację i entuzjazm. Pustka to zamglony wzrok, którego nie skorygują najlepsze soczewki. To zamazany obraz, którego już nie próbuję rozszyfrować. Pustka jest we mnie, płynie w moich żyłach i wypełnia strukturę kości. To pusty magazyn moich wspomnień, marzeń i planów. Waży tyle, co nic. Tyle, co moje życie.