niedziela, 3 stycznia 2016

Sto lat samotności

Popełnię dziś drugi post, taki kielich na drugą nogę. Coraz częściej myślę o samotności, być może stąd poprzednie wynurzenia o pustce. Myślę o tej samotności najgorszej, ukrytej w tłumie ludzi. Wróć, nigdy nie otaczały mnie tłumy. Od zawsze trzymam się przezornie z boku. Ludzie peszą mnie i rzadko ich rozumiem. Tak naprawdę mam kiepskie zdanie o ludzkości, w której egoizm przybrał gargantuiczne rozmiary. Przykład z własnego podwórka? Znajoma mi osoba zwierza się ze swojej nerwicy, nie udzielam rad (bo nerwicowiec i tak WIE LEPIEJ co mu dolega), staram się się za to słuchać uważnie. Zadaję pomocnicze pytania świadczące o tym, że naprawdę wczuwam się w problem. Ta osoba czuje się lepiej, by za chwilę znów snuć swoje nerwicowe rozważania. Natomiast ja... Nikt nie nigdy nie brał mnie na serio, tak myślę. Sprawiam wrażenie wioskowego głupka, który na niczym się nie zna, nie ma prawa wyborczego i nie może strzelić sobie kielicha. Mój nastrój, moje plany, moje zdanie obchodzi ich tyle, co chuj dyndający na drzewie. Olewactwo innych sprawiło, że zapadam się w sobie i nie chcę już słuchać. Mam w dupie problemy innych, choć od problemów matki z ojcem nie uwolnię się nigdy. Wciąż wydaje mi się, że spoczywa na mnie odpowiedzialność za jej spokojny sen. Mam wrażenie, że muszę ochronić ją przed ojcem pijakiem. Że nie mogę zrobić niczego, co spowoduje jego wybuch. Moja matka jest silną, a jednocześnie słabą osobą. Przez trzydzieści kilka lat małżeństwa nie uciekła od alkoholika, wytrzymała z nim mimo wszystko. Raczej nigdy jej tego nie powiem, ale wyrządziła nam tym wielką krzywdę. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że dzieciństwo upłynęło jej dzieciom na fantazjach, że odchodzi od ojca i wreszcie osiągamy spokój. Nie, dzieci alkoholików nie marzą o pełnej rodzinie. Nie, rozwód nie byłby dla nich traumą, a przynajmniej nie większą niż czekanie na zapijaczonego ojca. Utrzymywanie małżeństwa z alkoholikiem/przemocowcem/zdradzaczem dla dobra dzieci to największa bzdura jaką powiela ten świat. Ale co to ma wspólnego z samotnością? Otóż pijaństwo ojca wyalienowało mnie na 30 lat mojego życia. Moje samotnictwo oznaczało brak bliższych znajomości, a to oznaczało brak odwiedzin w domu, a to z kolei gwarantowało, że nikt ze szkoły nie dowie się o wstydliwym problemie mojej rodziny. Skłonność do samotnictwa mam do dzisiaj, choć nie muszę już ukrywać niczego przed nikim. Za niedługo biorę ślub z osobą, która zna mnie jak zły szeląg. A mimo to nadal tkwię w samotności. I wbrew pozorom, samotność nie boli tak bardzo. Trzeba się po prostu przyzwyczaić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz