niedziela, 4 października 2015

No fucking sex

Depresja nigdy nie przeszkadzała mi w seksie, choć zdarzało mi się uronić łzę podczas szczytowania. Dlatego tak bardzo zdziwił mnie fakt, że od kilku tygodni moje libido skapitulowało niczym królik po kopulacji z lwem. Dobór zwierząt jest tu nieprzypadkowy. Nigdy nie dane mi było zostać lwem.
Brak seksu przestał mi przeszkadzać. To znaczy ogarnia mnie wkurw, co jest zrozumiałe. Ale nie dążę już do zbliżeń, zresztą - ciągle się oddalam. Również od siebie.

Rano nie mogę się dobudzić. Powoli wchodzę na obroty, usiłuję skupić się na zaJOBIE. Chyba nie nadaję się do tej roboty, wszystkiemu winien brak koncentracji i postępujący kretynizm. Kiedy moi zleceniodawcy połapią się, że nie reprezentuję sobą zbyt wiele, zwinę interes i zajmę się w końcu tym, co potrafię. Rozpierdalaniem sobie życia. Ale kto mi za to zapłaci?

Co z tym seksem? Ano nic. Nie chce mi się na tyle, by coś proponować. A kiedy moja druga połowa wreszcie coś zainicjuje, nasz seks przypomina obrady sejmu. I tak jak w przypadku rządu, chuj z tego wychodzi.

Czekam na coś od 10 lat. Będę czekać kolejne 10. Nie muszę chyba dodawać, że bezskutecznie. Ten typ nie umie być szczęśliwy. Co z tego, że szczęście to nie cel, ale droga? Na chuj mi te afirmacje. Nie wierzę w to gówno, bo to tak, jak candyman'em. Jeśli 333 razy powtórzysz przed lustrem UDA CI SIĘ! to w końcu wyjdzie z niego jakiś skurwiel i odetnie ci łeb.

Dużo dziś przeklinam. Ale w realu coraz mniej bo i coraz rzadziej się uzewnętrzniam. Po co, jak i tak nikt nie słucha?