sobota, 13 września 2014

SUN UP

Szczęśliwym się bywa, a nie jest. Nie mam pojęcia, kto to powiedział, ale cholernie mądre są te słowa. I, na miłośc boską, wreszcie TO czuję. Żyję, oddycham, karmię się... SZCZĘŚCIEM. Nie wiem jak długo, ale do diabła, chcę zatrzymać tę chwilę!!! Smakuje jak jedno piwo. Nie otumania, nie powoduje głupiego uśmieszku na twarzy, nie zakłóca myśli. Jedynie szumi lekko, podnieca neurony, drga w całym ciele. Czuję, czuję, czuję. Szczęściem są nowe kawałki Tricky'ego (MISTRZ), szczęściem jest zielony oddech wilgotnego lasu na moich policzkach, szczęściem jest sprawienie komuś radości. Szczęściem jest dawanie, szczęściem jest otrzymywanie. Szczęściem jest zmeczenie. To fizyczne- z ubłoconymi nagawkami, ściółką leśną w kapturze kurtki, mokre od wody skarpetki, pot spływający po plecach. Nie chcę, by ta chwila trwała wiecznie, bo wtedy straciłaby swoją ogromną wartość. I może zmieni się za pół godziny, może pod koniec dnia, może jutro będzie tragicznie. Ale teraz, o godzinie 10.55 jest WSPANIALE. SZCZĘŚCIE. Już wiem jak smakuje.



środa, 27 sierpnia 2014

Stigmata

Nie było mnie tu jeden dzień lub dwa. Czyli u mnie lepiej. Nie musze wyrzygiwać się w sieci, sklejać liter, wygładzać zdań, doszukiwac się sensu w tym co piszę i co myślę. A no- na razie nie myślę, tylko płynę z prądem. Pozytywna fala niesie mnie po morzu beznadziei. Kto wie, może znajdę w końcu jakąś bezpieczną przystań lub wyspę niekoniecznie bezludną, na której będę wieść niejałowe życie. Oczywiście, to czcze marzenia. Gdzieś podskórnie wiem, że to coś, jak stygmat wypalony w mojej skórze, bedzie tkwiło tam zawsze. Depresja mnie naznaczyła.


Czasem myślę, że moje oczy tak przywykły do łez, usta do zaciskania z bólu, a kręgosłup do garbienia się, że moje ciało wygląda jak ciało nieszczęśliwego człowieka. I nikt ani nic, żadna sytuacja, żadne relatywnie dobre doświadczenie tego nie zmieni. Owszem, na kilka tygodni, być może miesięcy powstanę z klęczek, ale potem znów upadnę. I znów, i znów...




niedziela, 24 sierpnia 2014

Cause you know, that I can't

Tęsknota to wieczny niepokój. Dojmujące uczucie braku. Dążenie do zaspokojenia.

Można tęsknić posiadając. I ja tęsknię, choć według niektórych mam zbyt wiele, by narzekać. To tylko częściowa prawda- mam za mało by żyć, za dużo by zdechnąć. Czego mi brak? Pędu. Celu. Ostrości widzenia. Pewności. Siły. Determinacji. Prawdy. Ognia.  

Tylko ogień stopi ból i smutek. Tylko on rozgrzeje zmarzniętą duszę. Tylko on wskrzesi życie. 


Zdaję sobie sprawę, że ten blog wygląda jak wyznania kuracjusza domu bez klamek. Zapewniam jednak, że poza depresją, nie cierpię na psychiczne onanizmy. Ten dziennik to zbiór przemyśleń, dość zaowoluowanych.Staram się brzmieć całkiem szczerze, choć niektóre sprawy przemilczam. Nie wylewam tu całej goryczy, wściekłości, niechęci wobec życia. Mam lepsze i gorsze dni. Przeżywam kurewsko ciężkie chwile i zajebiste, radosne momenty. Tak naprawdę prowadzę całkiem zwyczajne życie. Dużo klnę, dużo myślę, dużo czytam. Mało śpię, mało wierzę, mało robię. To pewna harmonia w tej lodowatej dysharmonii, która mnie otacza i której jestem uczestnikiem.  Nie chcielibyście poznać mnie naprawdę. 





piątek, 22 sierpnia 2014

Zima, która przyszła za wcześnie


Tak naprawdę nigdy żaden specjalista nie sklasyfikował mojego zaburzenia. Diagnozuję się samodzielnie i myślę, że będę to robić dotąd, dopóki nie będę potrzebować leków. Bardziej skłaniam się ku dystymii- lżejszej, ale długotrwałej formie depresji. Nie leżę całymi dnami w łóżku, funkcjonuję bez chemii, nie mam za sobą próby samobójczej. Jest mi źle, wręcz kurewsko, boleśnie źle. Ale wciąż sobie powtarzam- dasz radę, kur**, dasz! Pewnie, że dam. Poczucie beznadziei, skrajnie niska samoocena, brak motywacji do działania i celu-  z tym naprawdę da się żyć. Kij z tym, że trwa to już któryś rok z kolei. Kij z tym, że alienuję się coraz szczelniej, gnuśnieję, gniję od środka. Kij z tym, że czuję się jak gówno.

Tu mogę sobie pozwolić na szczerość. I ten wpis będzie cholernie, cholernie brutalny i sczery.
Brakuje mi radości, beztroski, chwil szczęścia. Brakuje mi zwyczajnego zadowolenia z siebie. Brakuje mi celu i sensu mojego istnienia. Tak naprawdę czuje się jak śmieć, nic nie warty ułamek człowieka. Nie widzę dla siebie ratunku, nie wierzę, że jeszcze będzie przepięknie. Nie będzie ani przepięknie, ani normalnie. Będzie tak jak zwykle.





Lata przeciekają mi przez palce. Nie robię nic, by pójść naprzód, by ruszyć z miejsca, w którym nie chcę być. Moje marzenia topią się jedno po drugim w szambie niemocy, pecha i zwyczajnej ludzkiej podłości. Już prawie nie śnię ani nie snuję fantazji. Boję się. Już nie wyciągam rąk ani nie proszę o cokolwiek, bo i tak nie wierzę, że to otrzymam. Jedyne, na co udało mi się zapracować, to depresja. Ta wyszła mi znakomicie. Jest jak długoterminowa lokata, z której czerpię procenty.

Zdaję sobie sprawę, że moje życie składa się wyłącznie z czekania. Czekania na dobrą pracę, na lepsze wykształcenie, na dom z ogrodkiem, na rodzinę. Wiem, jak bardzo beznadziejnie to brzmi. Co za problem znaleźć etat, pójść na wymarzone studia, założyć rodzinę, kupić lub wybudować dom. Trzeba tylko chcieć i realizować konkretny plan. Najgorsze co można zrobić, to czekać. Ale mi wciąż

brak odwagi, pracowitości i motywacji. Brak mi wiary i nadziei. Dlatego jestem tu, gdzie jestem. Dlatego nie robię tego, czego od siebie wymagam. Dlatego mam tego wszystkiego powyżej uszu. Ogarnia mnie senność i znużenie. Mój ogranizm wychładza się, marznie, hibernuje.To nie życie, to wstęp do umierania.



czwartek, 21 sierpnia 2014

Autosekcja

Autoanaliza to coś, co uprawiam często i bez skrupułów. Oczyma wyobraźni widzę siebie w dwóch perspektywach. W pierwszej, jestem rozłożonym na stole sekcyjnym gołym i sztywnym denatem, którego organy po kolei sa wyjmowane, ważone na wadze ze sklepu rzeźnickiego, oceniane, a potem z powrotem wkładane do jam ciała. Perspektywa druga, to punkt widzenia patomorfologa, który za pomocą kilku cięć niezawodnym skalpelem, rozpracowuje wnętrze sztywnego i gołego denata. Sczególnym powodzeniem podczas tej obrazowej autosekcji, cieszy się mój mózg. Dotykam go, ważę, oglądam, podnoszę, podrzucam, wącham i opisuję go dokładniej niż inne narządy. Moje serce i wątroba są tak zrujnowane, że nawet ich nie tykam.



A oto raport z dzisiejszej sekcji:

Metoda  - kwestionariusz SCL-90

Po udzieleniu szczerych, przemyślanych i aktualnych odpowiedzi, udało mi sie uzyskać następujące wyniki:

Poziom somatyzacji określono na przeciętny, gdyż nie cierpię na szczególnie uporczywe dolegliwości fizyczne, od czasu do czasu pojawia się lekki ból głowy, kłucie w klatce piersiowej i zaburzenia rytmu serca. Nic, czym należałoby się przejmować. Nie dziwi mnie to- organizm, w przeciwieństwie do psychiki, mam raczej silny i wytrzymały. Można by rzecz, że koński. 


Natręctwa, cóż, tu skala mierzy wyżej, poziom 1.8 czyli wysoki. Nie chodzi o natręty rodem z "Dnia świra", typu liczenie płatków śniadaniowych, podcieranie się siedmioma (koniecznie!) kawałkami papieru toaletowego czy inne dziwactwa. Mam natręty "myślowe", potrafię rozkminiać zarówno przebieg całej rozmowy, pojedyczne wypowiedz jak i szczegóły, np. interesuje mnie ton głosu, mimika, gestykulacja. Zastanawiam się, mnożę pytania, drążę, wymuszam odpowiedzi. Chcę wiedzieć! Nie, ja muszę wiedzieć. Szajbus, jak nic. 



Nadwrażliwość interpersonalna, tu brakło skali. Wynik bardzo wysoki. Tak, przyznaję się bez łamania kołem, że przejmuję się wszystkim, co dotyczy mnie. Tym, co ludzie o mnie myślą, co mówią, jak ze mną postępują. Krytyka mnie boli, ale raczej przyjmuję ją z pokorą niż udowadniam swoje racje (których nie mam). Czasem robię z siebie ofiarę. Mam skłonności do umniejsznia własnej wartości (test mówi o deprecjacji- ładne słowo, eleganckie) oraz czuję dyskomfort w otoczeniu ludzi.  Do tego wykazuję wyoski stopień samoświadomości. Ha, powiedz mi coś, czego nie wiem, bitch.



Depresja. Wynik bardzo wysoki, nawet ciut wyżej niż NI. Uczucie beznadziejności i bezradności, spadek energii życiowej (poważnie?) utarata zainteresowań i inne przydatne cechy. Znam to od podszewki tak dobrze, że nawet nie chce mi się tego omawiać. Nie i już. 



Lęk- 1.3, wynik wysoki. Trzy eN, które rozpieprzają mój układ scalony- niepokój, nerwowość i napięcie. Chyba tak czuje się nieopierzone pisklę, zanim pierwszy raz opuści gniazdo. Wróć- ono jeszcze odczuwa ekscytację i fascynację nieznanym światem. To porównanie więc odpada. Więc czuję się raczej jak mucha złapana na lep. Kręci się, wierzga skrzydełkami, bzyczy. I jeszcze nie wie, że prędzej zdechnie niż uda jej się wyswobodzić z lepkiej taśmy. Oj, znów ta deprecjacja. 



Fobie -1.6 bardzo wysoko. Skaczę po tych zaburzeniach jak kozica górska. Raz niżej, raz wyżej. Myślę, że na chwilę obecną, ten punkt gryzie mnie najbardziej. Gdyby nie pieprzona fobia społeczna, istniałaby szansa, że nie dam się depresji. Trudno walczyć ze zdublowanym wrogiem. Czasaem myślę, że jestem jak Dwie Twarze z Batmana. Z tą różnicą, że obie gęby mam parszywie wredne. Choć depresja jest nieco przystojniejsza. Melancholia ma szlachetniejsze rysy niż tchórzostwo



Myślenie paranoidalne i psychotyczność- dzięki Bogu, niski poziom. Nie przemawiają do mnie głosy w mojej głowie, nie uważam, że pani z kiosku chce mnie zabić, a sąsiad podsłuchuje. Ed Gein czy inny morderczy pomiot wzbudza we mnie obrzydzenie. Nie jestem psychopatą ani schizofrenikiem. A może jeszcze nie....

Oczywiście, rozumiem, że kwestionariusz nie może stanowić podstawy diagnozy i służy wyłącznie temu, by skłonić delikwenta do wizyty u specjalisty, ale lubię takie psychiczne, tfu!- psychologiczne gierki. Zwłaszcza, że dzięki nim mogę dostrzec ewolucję swoich zaburzeń. Niestety, człowiekowi powstanie z małpy zajęło miliony lat. Mam nadzieję, że mój powrót do krainy żywych, zajmie mi nieco krócej. 








Mind Wars

Udało mi się spędzić ten dzień dobrze. Znośnie, stabilnie, bez emocjonalnych wybryków. Choć daleko mu było do doskonałości, mogę podziękować za niego Bogu. Co oczywiście nie znaczy, że to zrobię ;)
Podsumowania wychodzą mi słabo, zdecydowanie wolę porównania. Tym razem będzie to lato 2013 vs lato 2014 pod względem psychicznym i uczuć mi towarzyszących:

2013 

-niepokój
-podejrzliwość
-nieufność
-utrata poczucia 
bezpieczeństwa
-bezsilność
-agresja słowna
-wybuchowość
-cierpienie psychiczne
-wyczerpanie
-załamanie
-upokorzenie
-chwiejność
-płaczliwość
-osamotnienie
-nerwowość
-poniżanie się



-odwaga
-nastawienie na cel
-determinacja

2014

-niepewność
-zawiedzione nadzieje
-poczucie utraty
-niewiara we własne możliwość
-lęki
-krytykowanie siebie
-nieśmiałość

-stabilność
-pogoda i hart ducha
-opanowanie
-harmonia
-szacunek względem siebie
-dystans do innych

Ogólnie rzecz biorąc zauważam tendencję wzrostową kondycji psychicznej. Z każdym rokiem czuję się lepiej, i choć poprzedni mocno dał mi w kość, to na 2012 przypadło najwięcej krytycznych momentów. Tamten rok był jak zerwanie ostatniej liny wiążacej mnie z normalnością. Zaszczucie, całkowita utrata poczucia bezpieczeństwa, dojmująca samotność i ból. Ciągły, bezustanny ból. I mysli samobójcze. Wielokrotne kopnięcia od losu w końcu musiały się tym skończyć.  Pamiętny okres przedstawiał sie tak fatalnie, że nie wiem jakim cudem udało mi się go przetrwać bez dobroczynnego działania leków i pobytu w psychiatryku. Jednak dwa lata minęły, a ja- żyję. Co prawda mam się raz gorzej, raz lepiej, ale co jakiś czas wstępuje we mnie Nowa Nadzieja. Jak we Star Wars. 



środa, 20 sierpnia 2014

Nie mów nikomu, co się dzieje w domu


Zazwyczaj nie wyłamuję się z tej zasady. Mam dół, cierpię, rzygam łzami, flaki wywracają się na lewą stronę. Ale na pytanie "co słychać, co u ciebie?", odpowiem "po staremu", "całkiem dobrze", rzadziej: "świetnie", ale nigdy: "mam problem, potrzebuję pomocy". Niesamowicie wylewny człowiek ze mnie. Wylewam z siebie całą gorycz, żale, zawiedzione nadzieje, minione złudzenia, bezsilność i niechęć. Wylewam to wszystko tak, jak pijak pijący do lustra. Samotnie, bez świadków, bez słuchaczy. Nie chodzi o to, że nie chcę okazać słabości, że boję się odrzucenia, śmieszności. Wiem po prostu, że ludziom nie należy psuć dobrego nastroju swoim bólem. Raz, że nie będą w stanie ci pomóc, dwa- być może w ogóle cię nie zrozumieją, trzy- że zaraz okaże się, że twoje problemy w porównaniu z ich problemami, to pestka.
Depresja. To słowo przestało przechodzić mi przez gardło. Juz nigdy nie wypowiem go na głos. 

Mój umysł po raz kolejny zachowuje się jak układ odpornościowy osoby chorej na toczeń -zamiast chronić organizm i współpracować z nim, atakuje go. Ale to wyłącznie moja sprawa. Mój wysiłek. Mój ból. 



Samotność w depresji stała się moim wyborem. Owszem, wcześniej pojawiały się próby zasygnalizowania, że nie czuję się całkiem dobrze. A właściwie czuję się kurewsko źle. Jednak zwykle odnosiły żałosne skutki. Tak zwani przyjaciele kiwali głowami i zapewniali, że im też nie jest lekko. Inny pseudoprzyjaciel, student psychologii skądinąd, podczas rozmowy ze mna skrzętnie notował i zadawał pytania. Zamiast pomocnej dłoni, wyciągnął (sic!) informacje na temat depresji. Byc może udało mi się trafić w czas, kiedy przerabiali ten temat na studiach. Dobrze, że mój stan na coś się komuś przydał. 
Rodzina na jakiekolwiek napomknięcie wykazywała się niewzykłą (nawet jak na nich) ignorancją problemu. A przeciez wydawało mi się, że żaden z moich krewniaków nie ma problemów ze słuchem ani ze wzrokiem. Trudno, da się żyć. 

Czasem mam ochotę wrzasnać, walnąć dłonią w ścianę, stłuc coś na tysiąc kawałków, zdemolować samochód, ściąć drzewo przynoszące dorodne owoce. Zrobić coś, by wreszcie mnie zobaczyli. By dostrzegli coś poza czubkiem własnego nosa.  By ich reakcja wyszła poza jedno krótkie westchnięcie "acha". 

Oczywiście, jak to ja, nie zrobię nic, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Świadomie wybieram cierpienie milczące. Nie dlatego, że wydaje mi się bardziej szlachetne i dumne. Po prostu mam już dość rozczarowań. 


Faithless- Salva Mea

"we don't show on the outside, so slide
just below my skin I'm screaming"

wtorek, 19 sierpnia 2014

MindFuck

Wymiar moich myśli zaskakuje nawet mnie. Nie do wiary, jak bardzo negatywne senariusze jestem w stanie wyprodukować.  Kontrola nad nimi jest właściwie żadna. Są wolne, swobodnie rozpasane i kategorczynie odmawiają uporządkowania. Przychodzą kiedy chcą, wiedząc, że u mnie zawsze znajdą swoje miejsce. 
Myśli o odrzuceniu, alienacji, projekcje agresywne i te wywołujące współczucie. Myśli całkiem racjonalne i te kompletnie nierealne. Te, przed którymi chciałoby się zamknąć drzwi jak i te, które można wpuścić oknem. Fatalizm przyszłościowy i roszczeniowa postawa wobec przeszłości. Irytujące natręctwa, wciąż powracające zapytania. Analiza, czyli rozkład każdej wypowiedzi na czynniki pierwsze. Doszukiwanie się ukrytych znaczeń w wydarzeniach, na które nikt inny nie zwróciłby uwagi. Wciąż tylko myśli. 

To nie jest tak, że żyję tylko tym, co wysra (wybaczcie, ale lubię to słowo) mój mózg. Oprócz tego odżywiam się niezdrowo, wydalam za często, śpię za mało, usiłuję pracować, uprawiam seks bez prokreacji. A więc jednak żyję. 

 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Dźwięko-lokacja

Wysyłam dźwięki o różnej tonacji. Płacz, krzyk, błaganie, prośby, groźby, zaklinania. Te głośne, wysokie, kieruję do ludzi. Cichsze, szeptane- do Boga. Nieme- do siebie.
W momentach skrajnych, moim największym upodobaniem cieszą się dźwięki wyrosłe w ciszy. Ciszy zupełnej - sam na sam ze swoim oddechem, biciem serca i zduszonym łkaniem. Wokół mnie nie ma niczego ani nikogo, kto zakłóciłby ten stan, nawet cząsteczki powietrza ocierają się o siebie bezgłośnie. Zastanawiam się, czy Ty także to znasz?


Twoje jedyne towarzystwo zamiera. Tak, jakby wszystkie muchy, komary, larwy, pająki i inne insekty pożarły się nawzajem. Nie ma obcych ludzi, znajomych, ukochanych. Brakuje cieni przykurczonych sylwetek pochylających się nad tobą. Brakuje włosów na poduszce obok, drugiego płaszcza w garderobie, szklanki pokrytej odciskami nie twoich palców.
Cisza samotności jest specyficzna. Jesteś tylko ty ze swoim ciałem, mniej lub bardziej niedoskonałym. Wsłuchujesz się w przełykanie śliny, wzbierające soki żołądkowe, trzeszczące kości, skrzypiącą skórę. Zamiast rozmowy- przyciężkie westchnięcie, zamiast drugiej pary oczu - odbicie z dna butelki. Nie będzie dialogu, nie dostaniesz odpowiedzi. Nie odpowiada ci nawet echo własnych myśli. Są wciąż zbyt  bolesne by wypowiedzieć je na głos. 



                                                                             Moc
                                                                             Ulga     
                                                                             Zachwyt
                                                                        przYjemność
                                                                             Komfort
                                                                       pasjA



Przerywam ciszę absolutną. Muzyka nadaje się do tego wyśmienicie. Kieruje mnie do światła, wyznacza właściwą ścieżkę, pomaga trafić do domu. Połykam dźwięki niewymyślone przez mnie. Wybieram je starannie, obracam w palcach kilka razy, wącham ich zapach, zdejmuję opakowanie. Smakują zaskakująco dobrze i mają cudowne właściwości. Dzięki nim, samotność staje się mniej kaloryczna. 



Clint Mansell "Stay with Me"

Romans z depresją

Często myślę, że to zaczęło się równo z dniem moich narodzin. Wiem, to iście werterowskie nadużycie. Ale fakty są takie, że już jako dzieciak zdarzało mi się wykazywać bunt wobec radości i beztroski. W pamięci utkwiło mi wesele kuzynki, na którym podchmielony wujek co parę minut pytał, czemu tak się smucę. Z lepszym lub gorszym skutkiem udawało mi się odpierać jego ataki zapewniając, że bawię się przednio. Teraz, po dwudziestu latach sztuka ta udaje mi się coraz lepiej. Już nikt nie pyta, o przyczynę mojego smutku.

Depresja, teraz wiem to na pewno- upodobała sobie właśnie mnie i darzy mnie tak głębokim uczuciem, że nie pozwala mi odejść. Jest jako kochanka, która czepia się żonatego faceta i przez kilkadziesiąt lat czeka cierpliwie na swój udział w jego życiu. Żona rodzi mu kolejne dziecko, budują nowy dom, wyprowadzają się pięćdziesiąt kilometrów dalej. A ona wciąż czeka na okruch z pańskiego stołu, czasem nieśmiało lub bardziej stanowczo, dopominając się uwagi. I choć mężczyzna nigdy nie odejdzie od żony, ona co jakiś czas czułym SMS-em, ociekającym erotyzmem mailem czy fotką ze wspólnego baraszkowania przypomina mu: ja wciąż tu jestem. 


Moja depresja nie wysyła mi ani SMS-ów ani maili, ale i tak wiem, że jest blisko mnie. Czasem tylko ode mnie zależy czy umówimy się na małe tete-a-tete, jednak zazwyczaj wprasza się do mnie bezpardonowo.

Nasz romans zaczął się na poważnie ze cztery lata temu, tuż po tym, jak po dwóch latach pacy, wręczono mi wymówienie. Bez dwóch ostatnich wypłat, bez okresu wypowiedzenia, bez uścisku ręki. Mojemu szefowi zajrzało w oczy widmo bankructwa, mi- depresja. Oczywiście, jak każda szanująca się kochanka, nie przyszła od razu. Najpierw stosowała umizgi, zalotne spojrzenia, pochylała się nade mną wdzięcznym ruchem. Sił do walki nie brakowało jedynie na początku. Im dłużej mój stan zatrudnienia określało słowo bezrobocie, tym częściej pojawiały się doły.

Jednak to nie brak pracy sprowadził dla mnie tę łajdaczącą się kochankę. Był jedynie katalizatorem, ale pra-przyczyna tkwi znacznie głębiej. Fakt faktem, od tamtego momentu, widziała we mnie gotowość do uwikłania się w bezpruderyjny związek, który trwa do dziś. Moje małżeństwo z tego powodu nie wisi na włosku, aktualnie ma się całkiem dobrze,  choć niegdyś rozwód przychodził mi do głowy częściej, niż pomysł ostatecznego pogonienia latawicy. Owszem, zrywaliśmy na miesiąc lub dwa,  na pewien czas zawieszaliśmy romans, a wtedy udawało mi się wrócić na łono rodziny. Jak na razie, jej tęsknota za mną okazywała się nie do wytrzymania i zawsze wracała. Co ja na to? Staram się ją odpychać, nie reagować na jej wdzięki, chcę ratować swoje małżeństwo. Czy mi się udaje? Nie. Najlepszym dowodem jest ten blog.


niedziela, 17 sierpnia 2014

Człowiek nietoperz

Dlaczego nietoperz? Z trzech powodów:

  1. Posługuję się echolokacją- funkcjonuję dzięki dźwiękom. Wyłapując te najczystsze i najbliższe mojemu sercu, omijam przeszkody. Z różnym skutkiem, niestety.
  2. Zwisam głową w dół- odwrotnie myślę, odwrotnie czuję, odwrotnie czynię. 
  3. Hibernuję- już od wielu lat. Kiedy się obudzę? Nie wiem. Czy w ogóle? Czasem myślę, że to niemożliwe. 
To blog człowieka pogrążonego w depresji. Nie tej najcięższej - klinicznej, endogennej.  Nie tej, która nie pozwala wstać z łóżka, odbiera apetyt i przypiera do ściany. Ale tej skradającej się, atakującej cyklicznie, tej, która daje małe ostrzeżenia. Po kilku latach potrafię rozpoznać jej plan działania. 

Pierwsze napady smutku są skromne, prawie niewidoczne, niezauważalne.Ot, jedna ukradkowa łza uroniona bez określonego powodu. twoje nerwy odsłaniają się. Stajesz się "more sensitive". Przestajesz odpierać ataki i krytykę, zaczynasz je przyjmować. Reklamy bardziej drażnią, "Dwóch i pół" mniej śmieszą, a na widok dzieci z polsatowskiej fundacji wysyłasz więcej SMS-ów niż zwykle. Wiesz już, że machina ruszyła. 

Potem przychodzi 3Z -  zamyślenie, zwątpienie, zaniepokojenie. Myślisz najczęściej o tym, o czym nie powinieneś; za dużo i za intensywnie. Wątpisz w siebie, w innych ludzi. Niepokoi cię przyszłość. 

Następnie pojawiają się lekkie szyderstwa umysłu:

NIE DASZ RADY!
JESTEŚ SŁABY/A!
TWOJE ŻYCIE JEST NIC NIE WARTE!
NIC DOBREGO CIĘ NIE SPOTKA!
JESTEŚ SAMOTNY/A!
NIC NIE POTRAFISZ!
WZBUDZASZ LITOŚĆ!
NIE ZASŁUGUJESZ NA SZCZĘŚCIE!


W miarę upływu dni, zły nastrój pogłębia się. Coraz więcej  zużytych chusteczek, depresyjnej muzyki na you tube, wzrok coraz chętniej uciekający w podłogę. Starasz się zniknąć, irytuje cię towarzystwo, a jednocześnie cierpisz z powodu samotności. Wkurza cię byle co, natrętnie myślisz o sytuacjach w których dałeś ciała, wątpisz, że coś ci się w końcu uda. Z niechęcią patrzysz w lustro, bo człowiek w odbiciu nie jest tym, którego chciałbyś zobaczyć. Czujesz łzy, które cisną się na zewnątrz, a ty robisz wszystko, by nikt ich nie zobaczył. Dochodzi do pierwszych niekontrolowanych emocji, jesteś przepełniony uczuciami- wybuchasz złością, płaczesz nie tylko w poduszkę, masz wrażenie, że twoja czaszka eksploduje. Lub odwrotnie- przesadnie się pilnujesz, grasz dobry humor, śmiejesz się nawet z żartów Strasburgera. Nie mówisz głupot, ważysz każde słowo, na koncercie stoisz grzecznie z boku i zastanawiasz się, co tam jeszcze robisz. Marzysz o tym by uciec. Tylko nie masz dokąd. Nie da się uciec od swojego umysłu. Chyba, że do psychiatryka. 

Nadchodzi ostatni etap. DEPRESJA wdziera się oknem, drzwiami, kominem. Nie wytrzymujesz już ze sobą. Bolą cię nawet cebulki włosów, ale dzielnie wstajesz każdego dnia. Realizujesz swoje obowiązki, mimo że wyjście z domu jest jak przeprawa przez Morze Czerwone bez pomocy Mojżesza. Na ulicy twoi znajomi (których można policzyć na palcach jednej ręki) mijają cię bez słowa, bo albo wyglądasz jak menel, albo nagle szalenie zainteresowałeś się wystawami sklepowymi. Nie logujesz się na facebooka, kasujesz GG, wyciszasz telefon, który i tak nie dzwoni. Kontakty masz jedynie w ścianach. Wylogowujesz się do próżni. Twoje życie zatrzymuje się. STOP.