czwartek, 21 sierpnia 2014

Autosekcja

Autoanaliza to coś, co uprawiam często i bez skrupułów. Oczyma wyobraźni widzę siebie w dwóch perspektywach. W pierwszej, jestem rozłożonym na stole sekcyjnym gołym i sztywnym denatem, którego organy po kolei sa wyjmowane, ważone na wadze ze sklepu rzeźnickiego, oceniane, a potem z powrotem wkładane do jam ciała. Perspektywa druga, to punkt widzenia patomorfologa, który za pomocą kilku cięć niezawodnym skalpelem, rozpracowuje wnętrze sztywnego i gołego denata. Sczególnym powodzeniem podczas tej obrazowej autosekcji, cieszy się mój mózg. Dotykam go, ważę, oglądam, podnoszę, podrzucam, wącham i opisuję go dokładniej niż inne narządy. Moje serce i wątroba są tak zrujnowane, że nawet ich nie tykam.



A oto raport z dzisiejszej sekcji:

Metoda  - kwestionariusz SCL-90

Po udzieleniu szczerych, przemyślanych i aktualnych odpowiedzi, udało mi sie uzyskać następujące wyniki:

Poziom somatyzacji określono na przeciętny, gdyż nie cierpię na szczególnie uporczywe dolegliwości fizyczne, od czasu do czasu pojawia się lekki ból głowy, kłucie w klatce piersiowej i zaburzenia rytmu serca. Nic, czym należałoby się przejmować. Nie dziwi mnie to- organizm, w przeciwieństwie do psychiki, mam raczej silny i wytrzymały. Można by rzecz, że koński. 


Natręctwa, cóż, tu skala mierzy wyżej, poziom 1.8 czyli wysoki. Nie chodzi o natręty rodem z "Dnia świra", typu liczenie płatków śniadaniowych, podcieranie się siedmioma (koniecznie!) kawałkami papieru toaletowego czy inne dziwactwa. Mam natręty "myślowe", potrafię rozkminiać zarówno przebieg całej rozmowy, pojedyczne wypowiedz jak i szczegóły, np. interesuje mnie ton głosu, mimika, gestykulacja. Zastanawiam się, mnożę pytania, drążę, wymuszam odpowiedzi. Chcę wiedzieć! Nie, ja muszę wiedzieć. Szajbus, jak nic. 



Nadwrażliwość interpersonalna, tu brakło skali. Wynik bardzo wysoki. Tak, przyznaję się bez łamania kołem, że przejmuję się wszystkim, co dotyczy mnie. Tym, co ludzie o mnie myślą, co mówią, jak ze mną postępują. Krytyka mnie boli, ale raczej przyjmuję ją z pokorą niż udowadniam swoje racje (których nie mam). Czasem robię z siebie ofiarę. Mam skłonności do umniejsznia własnej wartości (test mówi o deprecjacji- ładne słowo, eleganckie) oraz czuję dyskomfort w otoczeniu ludzi.  Do tego wykazuję wyoski stopień samoświadomości. Ha, powiedz mi coś, czego nie wiem, bitch.



Depresja. Wynik bardzo wysoki, nawet ciut wyżej niż NI. Uczucie beznadziejności i bezradności, spadek energii życiowej (poważnie?) utarata zainteresowań i inne przydatne cechy. Znam to od podszewki tak dobrze, że nawet nie chce mi się tego omawiać. Nie i już. 



Lęk- 1.3, wynik wysoki. Trzy eN, które rozpieprzają mój układ scalony- niepokój, nerwowość i napięcie. Chyba tak czuje się nieopierzone pisklę, zanim pierwszy raz opuści gniazdo. Wróć- ono jeszcze odczuwa ekscytację i fascynację nieznanym światem. To porównanie więc odpada. Więc czuję się raczej jak mucha złapana na lep. Kręci się, wierzga skrzydełkami, bzyczy. I jeszcze nie wie, że prędzej zdechnie niż uda jej się wyswobodzić z lepkiej taśmy. Oj, znów ta deprecjacja. 



Fobie -1.6 bardzo wysoko. Skaczę po tych zaburzeniach jak kozica górska. Raz niżej, raz wyżej. Myślę, że na chwilę obecną, ten punkt gryzie mnie najbardziej. Gdyby nie pieprzona fobia społeczna, istniałaby szansa, że nie dam się depresji. Trudno walczyć ze zdublowanym wrogiem. Czasaem myślę, że jestem jak Dwie Twarze z Batmana. Z tą różnicą, że obie gęby mam parszywie wredne. Choć depresja jest nieco przystojniejsza. Melancholia ma szlachetniejsze rysy niż tchórzostwo



Myślenie paranoidalne i psychotyczność- dzięki Bogu, niski poziom. Nie przemawiają do mnie głosy w mojej głowie, nie uważam, że pani z kiosku chce mnie zabić, a sąsiad podsłuchuje. Ed Gein czy inny morderczy pomiot wzbudza we mnie obrzydzenie. Nie jestem psychopatą ani schizofrenikiem. A może jeszcze nie....

Oczywiście, rozumiem, że kwestionariusz nie może stanowić podstawy diagnozy i służy wyłącznie temu, by skłonić delikwenta do wizyty u specjalisty, ale lubię takie psychiczne, tfu!- psychologiczne gierki. Zwłaszcza, że dzięki nim mogę dostrzec ewolucję swoich zaburzeń. Niestety, człowiekowi powstanie z małpy zajęło miliony lat. Mam nadzieję, że mój powrót do krainy żywych, zajmie mi nieco krócej. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz