sobota, 26 września 2015

Zbędność

Czasami zastanawiam się, czemu moje życie nie może się ułożyć. Czemu jest jak kurewska kostka rubika, nad którą znęca się przygłupi nastolatek skręcając ją w po raz tysięczny w nie tę stronę co trzeba. Nie mam nad nim kontroli, funkcjonuję na autopilocie. Od czasu do czasu wysączam kilogram emocji i trochę żałosnego skomlenia. Ale coraz częściej otacza mnie pustka. Wróć, ta pustka jest we mnie. Nie kocham już. Przede wszystkim siebie. Nie walczę już. A przynajmniej nie o siebie. Nie martwię się. A już na pewno nie o to, co się ze mną stanie. Nie ma już we mnie strachu.

Dziś droga mi osoba powiedziała, że nie widzi już sensu, że życie stało się bezcelowe i jałowe. Cóż, ja tak czuję się od kilku lat. Bóg pomaga mi spełniać marzenia, ale wciąż kręcę głową i mówię 'to za mało'. Wiem, że Bóg się kiedyś wkurzy i zabierze mi to, co mam. Może wtedy docenię to, co było mi dane.

Jasne, ból czasem się pojawia. Ale rzadko jest związany z moją osobą. Boli mnie, że bezpańskie koty nie mają ciepłego legowiska do spania. Boli mnie, że ludzie muszą płaszczyć się na oczach tysięcy widzów, by wyremontowano im dom. Boli mnie, że moja mama nie jest szczęśliwa. Boli mnie rzeczywistość.

A ja? Nie poruszam się już po omacku podczas nocy nietoperzy. Zbyt dobrze ją znam.



niedziela, 20 września 2015

Rok za rokiem...

Ha, czemu akurat dziś? Czemu rok po tym, jak dane mi było poczuć szczęście, znów wracam do tego bloga? Czemu dziś, na przełomie soboty/niedzieli, Sam Ottis przypomniał mi o sobie? Odpowiedź jest prosta - noc nietoperzy trwa nadal.

Czasami myślę, że udało mi się nabyć swoistą odporność. Smutek wszczepiony pod skórą nie boli tak jak zastrzyk. Tkanki wokół niego zasklepiają się i skóra nad nim grubieje. Ziarninowanie depresji. Smutek gojący się pod strupem zakrzepłej krwi. Lęk zmieszany z komórkami skóry. Nie boli jak dawniej. Przyzwyczajenie jest moją drugą naturą. Mieszkam z drogą memu sercu osobą. W naszej sypialni śpi kot Bogdan (częściej Boguś). Ale chip wszczepiony ładnych parę lat temu nadal daje o sobie znać.


Wyobraź sobie, że grzebiesz pod maską samochodu. Nagle siadasz w głębi garażu i czujesz, że drżą ci dłonie. Twoje nogi nie chcą już stać, ręce nie chcą wykonywać żadnych ruchów, twoje serce nie chce bić. Takie chwile zdarzają mi się rzadko. Nie mam czasu na smutek. Nawał obowiązków, próba wybicia się w swoim fachu kosztuje mnie wiele nieprzespanych godzin. Jest dobrze, gdy mam zajęty mózg. Jest dobrze, gdy moje serce zajmuje się wyłącznie pompowaniem krwi. Nie - wróć. Ono właśnie od tego jest. To silnik twojego ciała. Bezużyteczny, gdy mózg zawiesza działalność. Bo tak naprawdę wszystko dzieje się w głowie. Żadne czucie, żadne uniesienie czy namiętność. Żadne wkurwienie i niezadowolenie. Żadna depresja. To nie dotyczy serca. To jedynie organ przypominający wyglądem zgiętą pięść. Moje raczej przypomina dłonie rozłożone w geście poddania. Serce już dawno poddało się mózgowi. I myślom. Czasami cholernie bolesnym.